Wdowa z Bari

Był człowiek szlachetnego urodzenia i nobliwych rysów twarzy, który żył w Bari niedługo po przeniesieniu tam szczątków św. Mikołaja. Człowiek ten prowadził szkołę. W tymże mieście żyła pewna wdowa obdarzona niepospolitym umysłem, a jeszcze bardziej majątkiem i wdziękiem. Pod każdym względem była tak doskonała, że zawiodłaby do małżeńskiego łoża kamiennego Demostenesa i wzbudziła namiętność w najskromniejszej Lukrecji. Jednakże była to niewiasta czysta i wierna, i czciła świętych - w szczególności św. Mikołaja. Często czuwała nawet przy jego grobie.
 
Cóż, jedno spojrzenie wystarczyło, by wstrząsnąć nauczycielem "aż do szpiku kości". Pożądanie przyprawiało go o tortury, a im bardziej starał się zdusić jego płomieć, tym bardziej się on wzmagał. Nieustannie dręczące go pragnienia zniekształciły mu nawet rysy twarzy. W końcu poddał się i wyznał miłość pięknej wdowie - po to tylko, by usłyszeć odmowę.
 
Podczas przyjęcia wydawanego corocznie we wspomnienie św. Mikołaja wdowa wyraziła się krytycznie o duchownych za to, że nie zdołali stworzyć "choćby jednego responsorium lub tekstu prozą ku chwale przyjaciela Bożego, kantyczki pozwalającej radośnie uczcić poświęcony mu dzień". O wyrzucie usłyszał zgnębiony nauczyciel i szybkonapisał stosowny utwór, jako że miała po temu swoje powody. Wdowa zaś niefortunnie obiecała "każdy dar" temu, kto napisze przyzwoity żywot.
 
Nauczyciel stworzył wspaniały żywot świętego, który robił ogromne wrażenie na każdym czytelniku, w tym również na zachwyconej wdowie. Kiedy zapytała autora, czego chce w nagrodę, ten zażądał jej miłości. I nic nie mogło go odwieść od chęci wzięcia jej w posiadanie - ani pieniądze, ani urzędy, ani nic innego. Na spełnienie przyrzeczenia wyznaczył wdowie jednodniowy termin.
 
Zgnębiona i zhańbiona wdowa przepłakała niemal całą tę dobę, w nocy zaś nieustannie modliła się do Mikołaja, aby ocalił ją od żądzy nauczyciela. Tymczasem młody nauczyciel niespał i przeklinał czas, jaki jeszcze dzielił go od momentu, w którym wdowa miała zostać jego nałożnicą. Nagle do pomieszczenia wkroczył św. Mikołaj, złapał go za włosy i zaczal smagać biczem. Choć twarz świętego promieniowała współczuciem, bicz bynajmniej nie był współczujący. Współczucia nie było też w pełnych potępienia słowach Mikołaja. W koncu okiełznany już zupełnie młodzieniec zawołał: "Panie, miej litość nade mną grzesznym!" Wtedy Mikołaj przedstawił mu się i oświadczył, że nie przestanie go bić, dopóki nie przysięgnie, że zwolni wdowę z danego słowa i nie będzie od niej żądał zaspokojenia swoich żądz. Skarcony nauczyciel szybko udał się do grobu świętego, a zastawszy tam zalaną łzami wdowę poprosił ją o przebaczenie. Otrzymał je i od tego pory oboje żyli w ogromnej czci dla św. Mikołaja, a wdowa nawet założyła klasztor.
 
 
W: J. Wheeler, Święty Mikołaj, Warszawa 2012.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz